Pola Rise | Anywhere But Here

Rzadko mi się to zdarza, a jednak zdarza. Nie wiem, może to nie jest profesjonalne, ale czy być musi? Mowa jest o muzyce, czyli czymś nieracjonalnym, subiektywnym, nie podlegającym chłodnym osądom. 

Chodzi mi o taką sytuację, w której słucham po raz pierwszy płyty i uznaję, że bardzo mi się podoba. Po kilku kolejnych przesłuchaniach jednak stwierdzam, że… jednak nie… nie podoba mi się. Ale gdzieś z tyłu głowy zostaje mi myśl, żeby nie odstawiać krążka na półkę, bo przecież coś tam było, co urzekło mnie za pierwszym słuchaniem. I wtedy przychodzi ten moment, gdy ponownie zaczynam się fascynować tą płytą i to do takiego stopnia, że nie mogę się już od niej oderwać i wiem, że zostanie już ze mną na zawsze.

Pola Rise | Anywhere But Here

Tak miałem z „Anywhere But Here” Poli Rise. Album ukazał się 12 stycznia tego roku, ale właśnie omówione wyżej wahania sprawiły, że postanowiłem dopiero teraz napisać recenzję. I od razu zacznę od najbardziej poruszającego nagrania. Nie, nie chodzi o singlowe „Hear You” i „Fear”. Moment, od którego zaczęła się moja fascynacja debiutem Pauliny Miłosz (bo tak naprawdę nazywa się Pola Rise) to „Highway” – doniosłe, patetyczne (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), wzruszające granie. Pola Rise śpiewem przypomina tu Anneli Drecker z Bel Canto. Ale nie tylko wokalnie, bo muzycznie cały ten utwór zbliżony jest do klimatu tej norweskiej grupy (i to z jej najlepszego okresu wyznaczonego przez albumy „Birds of Passage” i „Shimmering, Warm & Bright”). Fani Bel Canto odnajdą echa tej muzyki jeszcze kończących album „Silence” i „The Greatest”.

Czytaj też
Najlepsze polskie płyty 2017
Najlepsze płyty 2016
David Bowie. Nowa trylogia berlińska 
Miastofonia | Dźwiękowa mapa Gdyni
Depeche Mode. Tu nie będzie rewolucji

Zastanawiałem się jeszcze, kogo mi Pola Rise przypomina, oprócz pani Drecker. Po chwili (najbardziej po wsłuchaniu się we wspomniane już „Silence”, ale też w otwierające całość „Go Slow” czy „Sand”) zdałem sobie sprawę, że chyba jeszcze bardziej kojarzy się z Eleanore Everdell z The Hundred In The Hands (amerykański electro duet, znany choćby z takich hitów jak „Dressed In Dresden” czy „Commotion”). Pola śpiewa równie emocjonalnie, przejmująco, ciepło i… bardzo dziewczęco.

„Anywhere But Here” przy nagrywaniu zaliczyło niezłe tournée po świecie. Piosenki nagrywano m.in. w Londynie, Nowym Jorku, Turynie, Berlinie, a nawet w Seulu i Reykjaviku (czy w związku z tym ostatnim miejscem wydaje mi się, że czasami słyszę w głosie Poli Rise młodą Bjork, jeszcze bez tej drażniącej maniery, czyli bardziej z czasów The Sugarcubes niż „Homogenic” albo „Vespertine”?). Światowy charakter debiutu Poli Rise jest więc niepodważalny, ale nie tylko w związku z geografią, ale samą produkcją, która nie odbiega od innych tego typu zagranicznych wydawnictw.

Spotkałem się z wieloma głosami, że debiut Poli Rise jest nieco spóźniony, że polska scena electropopu jest już wypełniona po brzegi, że słuchacze wyżyli się w tej stylistyce dzięki Pati Yang, The Dumplings, Rebece, Xxanaxx czy Natalii Nykiel. Pewnie jest w tym sporo racji. Możliwe, że to opóźnienie nie zrobili z Poli tak wielkiej gwiazdy, jak by na to zasługiwała. Najważniejsze jednak, że nagrała świetną płytę, do której będziemy (ja na pewno) wracać wielokrotnie.

Waldemar Ulanowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *