Rok 2016 obfitował w wydawnictwa wyjątkowe. Na scenie muzycznej działo się sporo, i to sporo dobrego, na świecie i w Polsce. Oto najlepsze płyty 2016.
ŚWIAT
1. David Bowie „Blackstar” (RCA)
Niezwykłe pożegnanie z Mistrzem. Ta płyta została uznana przez większość krytyków za najlepszą w minionym roku nie dlatego, że Bowie zmarł kilka dni po premierze i tak wypadało go uhonorować, ale dlatego, że faktycznie jest to arcydzieło. Choć dla wielu Bowie był takim artystą, który słabych albumów nie nagrywał, to trzeba sobie jasno powiedzieć, że ostatni raz był tak dobry w 1995 roku, gdy wypuścił „Outside”.
2. Nick Cave & The Bad Seeds „Skeleton Tree” (Bad Seed Ltd.)
Przepełniona niewiarygodnym wręcz bólem po stracie ukochanego syna płyta Cave’a w wielu magazynach muzycznych nie dostawała żadnych ocen. Recenzentom ciężko było przyznać jej gwiazdki, bo nie chcieli, by startowała w jakimkolwiek konkursie, aby była poza skalą w jakimkolwiek wymiarze. Nie zmienia to faktu, że depresyjny album Cave’a słucha się niemalże fizycznie, taką ma wielką moc. To dość trudna muzyka (czasami słychać w niej echa post-rockowego „Laughing Stock” Talk Talk), ale zarazem niebywale wciągająca i piękna.
3. Radiohead „A Moon Shaped Pool” (XL Recordings)
To już stało się nieco nudne, że w każdym rankingu podsumowującym dany rok, musi się znaleźć płyta Radiohead (jeśli akurat w tym roku ją wydadzą). Ale co zrobić, skoro grupa Thoma Yorke’a nagrała praktycznie jeden kiepski album w całej swojej karierze (debiutancki „Pablo Honey”, który zapamiętamy tylko z hitu „Creep”). Potem były tylko arcydzieła („OK Computer”, „Kid A”) albo płyty bardzo dobre („The Bends”,„Amnesiac”, „Hail To The Thief”), albo dobre („In Rainbows”, „King Of Limbs”)
POLSKA
1. Brodka „Clashes” (PIAS/Kayax)
Nareszcie mamy gwiazdę światowego formatu w naszym kraju. Swoją czwartą płytą Monika Brodka wspięła się na szczyt, którego nie będzie dzielić z kimkolwiek, bo raczej nikt tam szybko nie zdoła za nią wejść. Nagrana w Kalifornii, wydana w Europie przez kultową wytwórnię Play It Again Sam (w Polsce przez Kayax), robi niezwykłe wrażenie. Choć trzeba przyznać, że Brodka już na poprzedniej „Grandzie” była niesamowita. Tam „Varsovie” przyprawiało o gęsią skórkę. Tutaj mamy „Horses” – najlepszy utwór, jaki powstał w Polsce od przynajmniej 10 lat.
2. Lotto „Elite Feline” (Instant Classic)
Fenomenalny album. I to na skalę światową. Czegoś takiego jeszcze nie było. Trzech muzyków, którzy grają dwa, trzy dźwięki i robią z tego arcyciekawą ucztę. Dwa nagrania, każde po 20 minut. Niby zapowiada się na nudę, a jednak nie. To, co robi Lotto, wyłamuje się wszelkim stereotypom. Grupa na razie robi furorę w niszowych polskich kręgach, ale jeszcze świat się na niej pozna. Zresztą, warto zwrócić uwagę na pozostałe zespoły z katalogu Instant Classic, bo można tam odnaleźć prawdziwe perełki.
3. T.Love „T.Love” (Warner Music Poland)
To ma być podobno ostatnia płyta T.Love. Co ciekawe, przekornie ma eponimiczny tytuł, czyli taki, jakim zazwyczaj nazywa się albumy debiutanckie. Muniek w wywiadach mówi tak, jakby to było pożegnanie. Zresztą i same piosenki nie tryskają optymizmem („Bum Kassandra”, „Lubitz i Breivik”). Mamy tu też sporo melancholii („Warszawa Gdańska”, „Moi rodzice”). Po genialnym dwupłytowym „Old Is Gold” T.Love nagrał może mniej porywający krążek, ale ciągle na wysokim, dla wielu w Polsce nieosiągalnym poziomie. Tak mogliby się faktycznie pożegnać.
Urszula „Ula” Nosek
Cześć! Jestem Weronika i chciałbym przywitać Was na moim blogu. Jestem fanatyczką dbania o urodę i stylizację, więc głównie piszę o tym. Sporo również mówię o radzeniu sobie w związkach. Mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej 🙂