Lao Che | 'Wiedza O Społeczeństwie’

Z takimi płytami mam największy problem. Zaczynają się błyskotliwie, energetycznie, trzymając w napięciu, by w środkowej części kompletnie zawieść, ale i finiszować ponownie w doskonałym stylu. Taka właśnie jest „Wiedza o społeczeństwie” Lao Che.

Zespół z Włocławka to już w polskiej kulturze instytucja. Złośliwi mówią, że taka pozycja objawia się czterema gwiazdkami na dzień dobry w recenzji w miesięczniku „Teraz Rock”. Nasza ostoja konserwatyzmu muzycznego pewnie nie jest już wyznacznikiem trendów dla młodych, ale i chyba zespoły takie jak Lao Che nie są od dawna dla „dzieciaków” (mimo że jedną z płyt zatytułowali „Dzieciom”).

Odłóżmy jednak na bok etykiety i uprzedzenia. Kapela Spiętego i jego kolegów nie dorobiła się swojej pozycji tylko dzięki dobrym recenzjom w prasie. Jest dziś instytucją, bo nagrała sześć świetnych albumów. 16 lutego 2018 roku oddała nam siódme dzieło. Jaka jest ta „Wiedza o społeczeństwie”? To dość trudne pytanie. Lao Che słynie z eklektyzmu, którego dorobiło się już na „Gospel” w 2008 roku. Kiedy debiutanckie „Gusła” były przepojone psychodelą, a „Powstanie Warszawskie” ostrym rockiem, następnego krążki nie były już tak jednoznaczne stylistycznie. Nawet mrugnięcie okiem do lat 80. na „Prądzie stałym/Prądzie zmiennym” czy „Soundtracku” nie oznaczało zamknięcia w jednym obszarze dźwiękowym.

Czytaj też
Najlepsze polskie płyty 2017
Najlepsze płyty 2016
David Bowie. Nowa trylogia berlińska 
Miastofonia | Dźwiękowa mapa Gdyni
Depeche Mode. Tu nie będzie rewolucji

Teraz też gdzieś te „ejtisy” rządzą w kolejnym obliczu Lao Che. W pierwszych trzech nagraniach „WOS-u” faktycznie cofamy się do ósmej dekady XX wieku („Kapitan Polska”, „United Colours of Armagedon” oraz singlowy, robiący furorę choćby na trójkowej liście przebojów „Nie raj”). Syntezatory rządzą, prosty rytm zachęca do tańca, jest zabawa (gdyby oczywiście nie te gorzkie teksty, które są jak zwykle wizytówką zespołu – tym razem mówią o podziale w polskim społeczeństwie).

Niestety, po tym wspaniałym początku, kolejne cztery numery są zwyczajnie… nudne. Gdyby nie świetna produkcja (tu ukłon dla „Emade” czyli Piotra Waglewskiego, który staje się powoli w naszym kraju kluczowym producentem muzycznym), omijałbym je szerokim łukiem, a tak zostawiam je, choć ziewam. Okej, ale wraz z „Baśnią tysiąca i jednej nocki” nowe dzieło Lao Che wraca na dobre tory. Ten wschodni melodycznie, a zachodni w rytmice (kłania się LCD Soundsystem) utwór wydaje się być najlepszy na płycie. Przyznam, że wracam do niego najczęściej. Na drugim miejscu stawiam „Szkolnictwo” – tyle się tu dzieje, a ta pokręcona elektronika powoduje, że nie obejdzie się bez gęsiej skórki.

Kończący całość dubowy „Zbieg z krainy dreszczowców” też byłby moim faworytem, gdyby nie jeden nieszczęsny wers w tekście („nie rzucisz ziemi, skąd twój smród”). Toż to tak niskie, obliczone na wątły skandalik, że ciężko mi to jakoś racjonalnie skomentować. A przecież Lao Che słynie z tych swoich fajnych gier słownych, nawet kontrowersyjnych, ale zawsze na poziomie. Tu się coś ewidentnie skiepściło (przyznajmy: tytuł chyba najsłabszego na płycie „Got mit lizus” to też nie jest mistrzostwo świata).

Waldemar Ulanowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *